50's circle skirts and dresses, vintage design, sewing

czwartek, 17 lipca 2014

Tutka o smaku lososia

Lubię łososia :-) I kolor łososiowy. Obecna tu tutka jest właśnie w takim kolorze. To dosyć zabawne, bo kiedy zamawiałam tiul, kolor miał być brzoskwiniowy. Kiedy dotarła przesyłka, okazało się, że od brzoskwini do łososia jest jednak kawałek drogi...Zatem kupując tkaniny przez internet do momentu obejrzenia ich na żywo nie  można być pewnym, że  żółty, to nie kanarkowy albo brzoskwiniony, to nie łososiowy. Tak, jak się to ma w tej sytuacji :-) Na szczęście zupełnie mi nie przeszkadza, że odcień tiulu jest inny, niż było w opisie. I tak oto powstała nie pierwsza, ale jednak pierwsza tiulowa spódnica - i uwaga! - na suwak! Tak! Suwak! Sama w to nie wierzyłam, dopóki po raz pierwszy nie uruchomiłam zamka :-) Mam nadzieję, że teraz będę mogła już zacząć trenować szycie tutek właśnie z suwakami. Nie ukrywam, że w takim wydaniu wyglądają zdecydowanie lepiej.
Nie dodają  kilogramów w talii, co ma miejsce w przypadku spódnic z gumką. Ale do rzeczy. Zużyłam 8 metrów tiulu! Może tego nie widać, ale uwierzcie mi - naprawdę 8 metrów. Zmarszczyłam go dość suto, a że jest bardzo cienki i delikatny, to wydaje się, że jest go niewiele. Podszewka to materiał zakupiony oczywiście w lumpeksie, kolor idealnie dopasował się odcieniem do tiulu :-) Bluzka to też lumpeks. Na zdjęciu te błyszczące punkciki to mnóstwo koralików, które pod wpływem lampy w moim telefonie zamigotały, niczym diamenty (a jak wiadomo, diamenty są  najlepszym przyjacielem kobiety) Całość zaprezentowała się całkiem spójnie. Sama zdziwiłam się, ile może zmienić bluzka. No tak...to faktycznie wiele zmienia - kobieta w bluzce, kobieta bez bluzki. Chyba będę częściej dobierać górę do spódnic dla mojej modelki. Może ona dlatego zawsze taka nieruchoma, bo goła?
 
 

wtorek, 15 lipca 2014

Aaa...jaśki dwa albo trzy

Aaa, kotki dwa...co prawda nie bure, tylko kremowe. Lniana surówka zakupiona
w przypadkowym lumpeksie, za całe sześć złotych. Majątek :-) Uszyłam sobie jaśki. Dla dekoracji dorzuciłam na każdym transferki i już. Tyle w temacie.
Przymierzam się do zrobienia wreszcie zegara, o którym wspominałam w którymś z postów.
I mam deski! I to nie byle jakie! Oderwane prosto z obory. Piękne, wypalone słońcem. Ale o tym później. Dlatego też nie będę pewnie tu zaglądąć przez kilka dni, dopóki nie uporam się
z zegarem. Miłego tygodnia!




poniedziałek, 14 lipca 2014

Podkladki vintage

Dzień dobry. Dzisiaj będzie skromnie. Znowu podkładki, które popełniłam w prezencie dla koleżanki. Koleżanka otrzymała już prezent, i wyglądała na zadowoloną :-) Tym razem trochę vintagowo. Motywy wydrukowałam na papierze śniadaniowym :-) Nie jest to technika zbyt przyjemna, bo drukarka wciąga co drugą kartkę...dodam, że papier należy przykleić do zwykłej kartki, dopiero potem włożyć do maszyny...ale po zmarnowaniu kilku arkuszy papieru śniadaniowego w końcu się udało. I oto są :-) Każda podkładka z innym motywem. A że kocham kawę w każdych ilościach, to motywy kawowe :-) Pudełko pociągnięte tylko antyczną patyną. Efekt mnie miło zaskoczył, bo patyna ładnie uwydatniła słoje na pudełku :-) 








czwartek, 10 lipca 2014

Torba borba

Torba borba :-) Napiszę krótko i węzłowato. Powstała ze starego lnianego pokrowca na krzesło, który walał się po szafie i przeszkadzał. Coś musiałam z nim zrobić, na pokrowiec zupełnie się nie nadawał, więc od wczoraj jest torbą. Uszy zrobiłam ze skórzanej okładki kalendarza. Nie będę opisywać, jak pozbyłam się kleju z tej okładki i ile czasu zajmuje jej wyczyszczenie...uwierzcie mi - to mozolna robota. Dorzuciłam transferek z wdzięcznym wyznaniem miłosnym do babeczek i już. Torba jest dosyć słusznych gabarytów, może służyć, jako torba zakupowa. A! Zapomniałabym! Brzegi torby obszyłam dekoracyjnym wzorem
w kwiatuszki, choć słabo to widać na zdjęciu.To taki mój malutki fioł ostatnio, bo odkryłam, że moja maszyna posiada kilkanaście szwów do haftowania, więc bawię się i je testuję, gdzie można :-)


środa, 9 lipca 2014

Nocne stoliki ze skrzynek na amunicje

Dziś znowu militarnie :-) Tym razem skrzynia zakupiona na portalu aukcyjnym. Też z odzysku, jak można zauważyć na zdjęciu :-) Po nabojach. I w ogóle nie wnikam, kto był ich pierwotnym właścicielem. Jedna skrzynka kosztowała 12 zł, o ile dobrze pamiętam. Zakupiłam cztery, celem przerobienia na nocne stoliki do sypialni. Z początku chciałam zostawić je w takim stanie, przykręcić tylko nóżki. Ale nie pasowałyby mi w takim wojskowym wydaniu do wystroju. No to pomalowałam na biało, dorzuciłam toczone nóżki, które pomalowałam na turkusowo, a jakże. Skrzynki są ułożone jedna na drugiej. Pojedynczo były zdecydowanie za niskie na stoliki. Nie wiedziałam, z czego zrobić blaty, ponieważ skrzynki były już ciut sfatygowane, więc nie wyglądało to najlepiej. Razu pewnego będąc w markecie budowlanym doznałam olśnienia. Zobaczyłam podesty ogrodowe, dokładnie w wymiarach skrzynek (40x40!) Ucieszyłam się, jak dziecko. Podesty były przecenione - całe 3 zł kosztował jeden :-) No więc już wiedziałam, co będzie blatem w moich stolikach. A potem to już tylko zabawa z przykręcaniem i malowaniem. Stoliczki są jednym z ulubionych miejsc przesiadywania kota i miauczenia nad uchem o szóstej rano, bo przecież przez całą noc nie jadł, bidulek.

                     Skrzynka przed przeróbką...

                      ...i po

wtorek, 8 lipca 2014

Nowe wcielenie puszki po kociej karmie

Niech to gęś. Zepsułam wczoraj pracę. Robiłam dekupaż na drewnianej paterze i mi nie wyszło :-( Nie wiem, czy to ja, czy złośliwość rzeczy martwych :-D W każdym razie nie udało mi się zrobić patery. A taki miałam piękny wzór vintage...chciałam zrobić kolaż i postarzyć patyną. Ehh, no trudno. Potem już było tak późno, że udało mi się tylko dokończyć puszkę po kocim żarciu. Była już pomalowana, więc przykleiłam tylko motyw i wybalsamowałam patyną. Nie wiem, czy wygląda teraz na starą zniszczoną puszkę?...bo taki miałam zamysł...
Apropos - ta deska na zdjęciu za puszką to dzieło mego syna :-) Sam ją wywoskował i nałożył transfer. I w rogach przybił po pinezce tapicerskiej, ale tego nie widać. Ustawił deskę na biurku, jako dekorację. Normalnie dumna jestem ze swego potomka ;-)
Zatem dziś bardzo skromnie, puszka po kociej karmie dostała nową rolę pojemnika na pędzle. 


Komoda po liftingu

Marzyła mi się ogromna komoda do sypialni. Wysoka, szeroka i pojemna. Znalazłam na pewnym portalu ogłoszeniowym taką oto komodę w stylu art deco z lat 50 tych. Właściciel miał wątpliwą przyjemność odziedziczyć ją po babci. Dlatego chciał się jej pozbyć jak najszybciej. Cena, za jaką ją wystawił była naprawdę niewielka, względem wielkości i stanu technicznego komody. Zakupiłam i trochę przerobiłam na swoją modłę. Nie jest to efekt, jaki chciałam uzyskać, ponieważ marzyła mi się bielutka komoda ze skórzanym blatem obitym tapicerskimi pinezkami (które, jak można zauważyć, pojawiły się już w moich pracach :-)). Niestety po nałożeniu pięciu warstw białej farby, wciąż wyzierały w wielu miejscach żółte zacieki. Wyczytałam, że to albo wina kiepskiej farby albo mebla, którego stara powłoka (przecież zeszlifowałam starą warstwę lakieru!) wchodzi z farbą w jakąś reakcję chemiczną. A że ma już swoje lata, to nie ma sposobu, żeby te żółte zacieki przestały się przebijać. Jeszcze jedna opcja to była żywica wyciekająca
z czeluści komody... przestałam wnikać i po prostu przemalowałam ją na turkusowy. Dodałam wzorek, który wygląda trochę świątecznie :-) Na Boże Narodzenie będzie jak znalazł! Przymocowałam uchwyty, bo pierwotnie komoda ich w ogóle nie miała, zmieniłam nóżki na toczone drewniane kule (uwielbiam toczone elementy w meblach). Praca nad komodą pochłonęła prawie dwa miesiące. I oto stoi. Komoda przechowuje moje wszystkie gadżety do robótek ręcznych. Pędzle, farby, kleje, nawet materiały na spódnice się mieszczą. Pojemna jest. W końcu to 150 cm długości i prawie 100 wysokości :-) W najbliższym czasie planuję jednak kolejne podejście do pomalowania jej na biało farbami kredowymi - nowe odkrycie.

Komoda przed remontem...
...i po :-)


niedziela, 6 lipca 2014

Mapowanie

A po upalnym i prawdziwie letnim łikendzie czas na powrót do pracy. Do urlopu jeszcze trochę muszę poczekać, co by się powygrzewać. A tymczasem -  mapowanie. Biała spódnica powstała już jakiś czas temu, uszyłam  ją naprędce. Właściwie na kolanie, bo wycięłam koło, przyszyłam szerszą gumkę w pasie, i już. Zajęło mi to jakąś godzinę, więc naprawdę specjalnego wysiłku
w to nie włożyłam :-) Materiał nabyłam oczywiście w lumpeksie. Wielkość idealna na spódnicę
z koła - zostały tylko małe rąbki, więc nawet gdybym chciała uszyć ją z paskiem, to nie wystarczyłoby tkaniny...Zatem, gdyby ktoś się zgubił, mapa mile widziana :-) A w formie spódnicy, to już w ogóle :-) Miłego poniedziałku! 

spódnica: uszyłam ja
modelka: stoi cierpliwie

piątek, 4 lipca 2014

Podkladki decoupage

Popełniłam wczoraj sobie komplet podkładek pod kubki. W sumie to tak trochę od niechcenia, bo nie miałam weny i pomysłu, co z nimi zrobić. Poza tym, zanim doczekały się, nieszczęsne, obróbki, to leżały w nierozpakowanym pudełku ładnych kilka miesięcy...tak jakoś wyszło. No ale wreszcie się za nie wzięłam, obkleiłam i zwolniło mi się miejsce w szafie...na nowe paczki z przedmiotami do dekupażowania, haha. Podkładki, jakie wyszły, każdy widzi. Naklejałam jedną serwetkę, tylko z różnych stron, na kolejne podkładki, więc wszystkie się różnią., choć
w dalszym ciągu są w ten sam deseń. Pudełko i spody podkładek pomalowałam zieloną akrylową farbą .Chciałam je jeszcze wybalsamować patyną postarzającą, ale się zagapiłam
i polakierowałam...Podkładki miały być prezentem dla koleżanki, ale w ferworze pracy zrobiłam dla niej inny komplet. 







czwartek, 3 lipca 2014

Japonskie matrioszki

A dzisiaj będzie po japońsku :-) Taką oto czerwoną bawełenkę sobie sprawiłam. Tym razem tkanina ze sklepu. Urzekł mnie wzór w japońskie matrioszki :-) Niestety cena też była urzekająca, dlatego kupiłam tylko metr tej tkaniny. A na spódnicę z koła to za mało. W każdym razie na długość, której potrzebuję. No to wymyśliłam sobie czarny pas u dołu, co by przedłużyć ociupinkę długość. Pasek w talii nie jest częścią spódnicy, założyłam go, bo moja modelka nie mogła się dopiąć, więc trza było ją czymś podtrzymać :-) No i jest. Uszyłam, obfotografowałam celem zachowania dla potomnych i opisałam. A teraz można trochę połechtać moją próżność :-)

spódnica: uszyłam ja
modelka: jakaś dziś taka bez wyrazu...

środa, 2 lipca 2014

Zegar ścienny

Booszeee...ja zamiast siedzieć i szyć spódnice, ciągle kleję serwetki :-) Tym razem zegar...wstępnie miał być różowy w białe groszki z różą, ale jak przykleiłam tę kombinację, to się rozczarowałam...nie była to zbyt czarująca kompozycja, więc musiałam wymyślić inną :-) Nie wiem, czy to profesjonalne, ale przykleiłam kolejną serwetkę...czy to się godzi w dekupażu?...
W każdym razie jest sobie druga. Na zdjęciu nie widać, że w kolorze turkusowym, ale wiecie, mój sprzęt fotograficzny...w tym zestawieniu zegar wygląda lepiej. Wybalsamowałam go postarzającą patyną (swoją drogą, ta patyna jest genialna! Chyba się w niej zakochałam, bo nadaje niesamowitego efektu vintage przedmiotom; popełniłam już przy jej udziale kolejne dekupażowe twory, komplet podkładek pod kubki. Pokażę w następnym poście :-) Jakoś nie miałam pomysłu, z czego zrobić cyfry....Przekopując swoje zbiory znalazłam pinezki tapicerskie, których użyłam wcześniej do obicia stolika kawowego. I jak się domyślacie, i widzicie - do zegara takie pinezki też się świetnie nadają! Miała tylko problem, żeby je powbijać w tarczę, bo to bardzo twarde drewno. Tak naprawdę wbiłam tylko trzy pinezki...od reszty urywałam obcęgami łepki (czy łebki?) i przyklejałam do tarczy klejem :-) Co wcale nie było łatwiejsze, niż ich wbijanie...Potem jeszcze kilka warstw lakieru szklącego dodałam, ale tego też za bardzo na zdjęciu nie widać. Reasumując (co za słownictwo :-P) wyszło całkiem przyzwoicie, hmm?



wtorek, 1 lipca 2014

Militaria cz. I

Kocham starocia :-) Wszystkie bez wyjątku. Lubię wypatrywać przy osiedlowych kontenerach jakichś perełek, bo sąsiedzi często pozbywają się na pozór niepotrzebnych rzeczy, które dla mnie są skarbem :-) Takim nabytkiem jest owa zielona skrzynia militarna. W wyniku weryfikacji
i konsultacji ze znawcami, okazało się, że skrzynia jest po pociskach. Podobno ukraińska...tylko proszę nie doszukiwać się żadnych powiązań ani politycznych podtekstów :-) Skrzynię nabyłam już dawno, ale dopiero niedawno się nią zajęłam, bidulką. Wymyśliłam sobie z niej stolik kawowy do salonu. I uwielbiam go! Jak widzicie, skrzynia była już dość sfatygowana, przyrdzewiała 
i poplamiona. A zapach zbutwiałego drewna przyprawiał o zawroty głowy... To maleństwo (wszak nie jest gabarytem, jakieś 60cm x 40cm) potraktowałam szlifierką, co by zeskrobać z niej tę wojskową zieleń. Rdzy też skutecznie się pozbyłam. A potem to już sama przyjemność - malowanie! Czarną matową farbą. Do tego zielone toczone nóżki, blat zrobiony ze zwykłych sosnowych desek i voila! Jeszcze pinezki tapicerskie dla dekoracji, które wyszły trochę krzywo, jak się przypatrzeć...ale robiłam to pierwszy raz, więc proszę o wyrozumiałość. Sama byłam zdziwiona, że przybijanie pinezek - równo!- wcale nie jest takie łatwe. I nie pominęłam wnętrza skrzyni. Pomalowałam ją na ten sam kolor, co nóżki. Wyobraźcie sobie, że w miejsce po pociskach idealnie wpasowują się butelki wina :-) 

W każdym razie stolik stoi dumnie w salonie.

Tu: skrzynia przed metamorfozą


Tu: tak wyglądała w środku


A tak wygląda teraz z zewnątrz...




...i wewnątrz